Październik w dużej mierze był dla mnie miesiącem bez makijażu. Wynikało to z faktu stosowania kremu z kwasem, a co za tym idzie - suche skórki. Nigdy nie borykałam się z tym problemem i nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo może to utrudnić makijaż. W swoich kolorówkowych zbiorach mam kilka podkładów i w tym miesiącu użyłam każdego, chociaż raz, aby sprawdzić jak bardzo będzie podkreślał suche skórki. Celowo sprawdzałam "jak bardzo podkreśla", a nie "czy w ogóle podkreśla", bo nie istnieje na rynku produkt, który nie podkreśli ich w ogóle. Fizycznie niemożliwe jest, aby fluid na nich nie osiadł. Metodą prób i błędów, a także motywowana faktem, że "musisz go w końcu zużyć, stoi otwarty już ponad pół roku".
i tym sposobem podkładem października stał się Wake Me Up z Rimmela.
Jest to podkład rozświetlający i pobudzający. Kiedyś liczyło się dla mnie tylko maksymalne zmatowienie skóry. Teraz jednak otworzyłam się trochę na coś innego i jestem zachwycona.
Podkład w konsystencji jest w sam raz. Nie jest zbyt lejąca, bądź zbyt gęsta. Nie zastyga zbyt szybko i bardzo dobrze się nią pracuje. Dobrze współpracuje zarówno z pędzlami jak i palcami.
Wielkim jego plusem jest opakowanie z pompką - dzięki niej zużyłam go do końca. Dodatkowo łatwo je rozkręcić i wyskrobać wszystko co osiadło na ściankach ;) Jedynym minusem opakowania jest to, że jest szklane, czyli trudno je przewieźć.
W internecie można spotkać wiele opinii o odcieniach, że kiepska numeracja, że za ciemne. Ja stosowałam kolor 103 True Ivory. Jest to drugi kolor z palety, a mam dość ciemną karnację, więc to o czymś świadczy.
W podkładzie zatopione są małe rozświetlajace drobinki. W kontakcie ze skórą giną i zamieniają się w rozświetlającą poświatę.
Podkład świetnie stapia się ze skórą, zapewnia dobre krycie i nie tworzy przy tym maski na twarzy. Mnie zawsze wystarcza jedna warstwa, nigdy go nie dokładam. Zawsze utrwalam go pudrem i to dzięki niemu trzyma się około 7-8h. Wbrew pozorom na mojej twarzy jest to podkład trwały.
Trzeba pamiętać, że jest to podkład rozświetlający i to nie mocne krycie i trwałość mają być jego najmocniejszymi atutami.
Jest to produkt dobry, ale nie zapada w pamieć, aż tak bardzo, aby kiedyś do niego powrócić.
W tym roku udało mi się załapać na akcję wymiany tuszy Clinique. Miniaturka High Impact tak bardzo przypadła mi do gustu, że trafiła do ulubieńców.
Tusz nie jest idealny, ale do ulubieńców trafił.
Trafił, ponieważ jest świetnym tuszem na każdym poranek, od poniedziałku do piątku. Uzyskany efekt jest delikatny, czyli dzienny. Dla mnie tusz nie nadaje się na weekend, ponieważ jest po prostu za słaby.
+ Bardzo delikatnie wydłuża, ale nie pogrubia.
+ Trzeba się trochę namachać, aby uzyskać efekty. Dwie warstwy to absolutne minimum.
+ Tusz pomimo nakładania kolejnych warstw nie obciąża rzęs. Wciąż pozostają lekkie i elastyczne.
+ Nie potrafię ocenić podkręcania, ponieważ moje rzęsy z natury są podkręcone.
+ Dobrze radzi sobie z rozczesywaniem, ale mógłby nieco lepiej dyscyplinować moje powywijane w różne strony rzęsy.
+ Trzyma się cały dzień, nie rozmazuje się i nie kruszy.
żyjemy sobie własnym życiem |
dwie warstwy |
Być może słabe działanie to efekt używania miniaturki. Jednak nie zachęciła mnie ona do przekonania się o działaniu pełnowymiarowego opakowania.
Miniaturka sprawdziła się bardzo dobrze w codziennym i lekkim makijażu. Nie jest to jednak produkt do którego powrócę
Moimi ostatnimi ulubieńcami października są cienie color tatto.
Oczywiście, że kupiłam je po tym jak już wszyscy je pozachwalali i polecali.W końcu musiałam się upewnić na 100%.
Skusiłam się na dwa najbardziej neutralne kolory, czyli:
Uwielbiam oba, ale on and on Bronze trochę mocniej ;)
Cienie są świetne i trudno doszukać się w nich wad.
+ idealnie nakładają się opuszkiem palca,
+ są bardzo trwałe, u mnie blakną po około 8-9h,
+ zupełnie się nie rolują,
+ bardzo przyjemna konsystencja, która świetnie rozprowadza się na powiece,
+ wydajne,
+ cena: około 15zł na promocji.
+ trwałe i szklane opakowanie. Pomimo tego, że jest ciężki jest również poręczne. Przeżyło kilka upadków, a wciąż ma się dobrze,
+ bardzo łatwo można budować intensywność koloru poprzez nakładanie kolejnych, cienkich warstw,
+ cienie są wodoodporne,
Color tatto są stworzone dla wszystkich ;)
Są proste w obsłudze, trwałe i łatwo dostępne. W palecie są neutralne kolory (takie jak moje), więc można je stosować każdego dnia.
Na pewno znacie któryś z zaprezentowanych produktów ;> Jak się sprawdzają?
pozdrawiam Was serdecznie!
Marta.
Chyba i ja w końcu ulegnę i kupię Color tatoo.
OdpowiedzUsuńOoo, krycie tego podkładu wygląda zachęcająco :).
OdpowiedzUsuńbardzo lubię wake me up :)
OdpowiedzUsuńZnam i lubię Permanent Taupe :) Był w moich ulubieńcach ostatnio :)
OdpowiedzUsuńColor Tatoo bardzo mi się podobają ;) Wake me up miałam, ale jakoś do końca mnie nie przekonał, choć najgorszy nie był :)
OdpowiedzUsuńO! Zupełnie zapomniałam o tym tuszu! Dzięki za przypomnienie :D
OdpowiedzUsuńCiągle zastanawiam sę nad kupnem color tatoo w kolorze białym. :)
OdpowiedzUsuńO podkładzie Rimmela słyszałam już wiele dobrego.
OdpowiedzUsuńmam color tattoo - odcień (nie pamiętam jak się nazywa :< ) ten biało - perłowy :) fakt - jak zaschnie to jest śliczny ale mam problem z jego nakładaniem... mam nadzieję, że jeszcze się polubimy ;)
OdpowiedzUsuńTen podkład raczej kryje lekko, podobnie do BB kremów :) U mnie jeszcze czeka na swoją kolej.
OdpowiedzUsuńA jakie Ty masz piękne "gołe" rzęsy! Niewiele Ci potrzeba :D
Też miałam próbkę tego tuszu :) Bardzo go lubiłam, ale cena odstrasza ;)
OdpowiedzUsuńTusz pięknie podkręca , miałam go w tamtym roku :)
OdpowiedzUsuń